Jan Józef Szczepański



image
Na planie Wolnego miasta
Stanisław Różewicz, Władysław Forbert, Jan Józef Szczepański
image
Maja Komorowska, Jan Józef Szczepański

Scenarzysta
Z Krzysztofem Zanussim rozmawia Janusz Jabłoński

Jan Józef Szczepański współpracował, był współtwórcą scenariusza do filmu Z dalekiego kraju, ale panowie poznali się pewnie wcześniej. Jak wyglądało pierwsze wasze spotkanie?
Studiowałem w Krakowie i byłem zaprzyjaźniony z Jerzym Turowiczem i jego rodziną, więc siłą rzeczy poznałem też Jana Józefa, a ponieważ jako student filozofii byłem człowiekiem bardzo zainteresowanym kinem, więc z ogromną ciekawością śledziłem też jego recenzje w „Tygodniku”, zanim jeszcze mnie samego one dotknęły. Byłem też żywo zainteresowany jego pisarstwem, jego krótkimi, wyrazistymi opowiadaniami. Uważałem go, i nadal uważam, wśród naszych pisarzy okresu PRL-u (nie peerelowskich rzecz jasna) za postać z pierwszego szeregu. I byłem przywiązany do takich przewartościowań – wielu pisarzy wtedy modnych uznawałem za o wiele mniej ważnych. Natomiast Jan Józef był tym głęboko niedocenionym, ponieważ wartości, które są w jego pisarstwie, nie są łatwe i łatwo sprzedażne. Natomiast jego rozliczenie z wojną i jego widzenie własnych doświadczeń, cała perspektywa etyki, którą on wniósł, ten duch jakby konradowski, który ja odnajdywałem w jego pisarstwie, to było coś niezwykle dla mnie ujmującego. I pozostaje do dziś wartością nienaruszalną. Również w kręgu katolickim był on postacią wybijającą się przez swoją niezależność i brak jakichkolwiek, choćby nawet konwencjonalnych, gestów, które miałyby smak tej przykościelnej słodyczy. Niczego podobnego w nim nigdy nie było, w jednej nawet wypowiedzi, w jednym nawet geście.

Słodyczy nie było. Wręcz przeciwnie – kilka osób, które poznały (ale niezbyt blisko) Jana Józefa Szczepańskiego, określiło go jako postać poważną, może nawet nieprzystępną.
Ja widzę w nim cień człowieka z lasu, to znaczy człowieka, który ma doświadczenie partyzantki, który wie o sobie i o ludziach rzeczy najstraszniejsze i który o nich nie zapomina. I w tym sensie nie był on człowiekiem łatwym, nie był w niczym wyniosły, nie odebrałem go nigdy jako człowieka pysznego. Zupełnie odwrotnie, był bardzo skromny, ale też surowy. Był surowy w swoim spojrzeniu na świat i na siebie. Mam zanotowaną w pamięci naszą długoletnią znajomość, bo nie mam śmiałości powiedzieć, że to była przyjaźń, choć mamy wymianę listów świadczącą, że był on człowiekiem mi bardzo życzliwym. Aczkolwiek w pracy spotykaliśmy się właściwie dość konfliktowo, to znaczy on nie był zadowolony ani z pierwszego, ani z drugiego filmu, które zrobiliśmy razem.

Chodzi o filmy Z dalekiego kraju o życiu Karola Wojtyły i Życie za życie poświęcony postaci św. o. Maksymiliana Kolbego.
Na pewno w odniesieniu do filmu biograficznego Z dalekiego kraju, który robiliśmy obaj niechętnie, w poczuciu, że to jest obowiązek, a nie nasza potrzeba serca. To był obowiązek, bo ten film powstawał u początków pontyfikatu, i każdy z nas miał świadomość, że ten pontyfikat ciekawiej będzie skomentować ex post, a nie a priori. I że mamy związane ręce, jako artyści, mówiąc o znajomym i żywym człowieku. I na pewno materiał, którego dostarczył Jan Józef, miał najwyższy literacki standard, którego nie byliśmy w stanie utrzymać. Chodzi przede wszystkim o pierwszą scenę – z chłopcem, który zgubił się na pasyjnych uroczystościach, a potem zobaczył aktora grającego Chrystusa, który już tę iluzję porzucił i pił piwo. To najlepsza metafora, która jest w filmie, sam mogę to po latach powiedzieć. Bo to rozdarcie między teatrem a rzeczywistością, czyli sacrum i profanum, które jednocześnie teatr sytuuje w obszarze sacrum, było losem samego Wojtyły.
Później pracowaliśmy razem nad scenariuszem o Kolbem i to dlatego, że esej Jana Józefa o Kolbem był dla mnie takim drogowskazem, z którym się mogłem w pełni utożsamić. Moja własna trudność z postacią tego świętego franciszkanina była w tym eseju zawarta i było tam również zawarte całe uszanowanie jego heroicznego gestu i to, że ten gest całe życie reinterpretuje. Ale jednocześnie, że to życie, że ta biografia świętego w wielu miejscach budzi ogromne opory i nie warto tego ukrywać. I tak byliśmy skrępowani świadomością, że film o świętym był również zaadresowany do tych, którzy klękają przed obrazem i będą zakłopotani, jak się dowiedzą, że ten, do którego się modlą, nie był postacią doskonałą. Choć powinni wiedzieć, że nikt nie był, żaden święty. Ale zawsze to takie zakłopotanie pobożnością ludową towarzyszyło nam i staraliśmy się mówić w miarę łagodnie, aczkolwiek całkiem szczerze o wszystkich złych uczuciach, które Kolbe budził za życia. Ta współpraca również była fascynującą przygodą.

Podobno wasza wspólna podróż do Watykanu związana ze scenariuszem Z dalekiego kraju miała niezwykle ciekawy przebieg.
Jechaliśmy na rozmowy w Watykanie wiedząc, że stolica apostolska zgłosiła cały szereg zastrzeżeń do scenariusza. Szczerze mówiąc, jechaliśmy z Andrzejem Kijowskim i z J.J. Szczepańskim, przypadkiem na pokładzie był ks. Bardecki i przypadkiem tego dnia papież był przeziębiony – i to wszystko splotło się razem. Byliśmy bardzo wojowniczo nastawieni, znękani komunistyczną cenzurą. Umówiliśmy się, że jeśli jakiekolwiek stanowisko Watykanu miałoby ograniczyć nasze poczucie wolności, to podziękujemy za współpracę. Bo nikt z nas się do tej współpracy nie rwał i wydawało nam się, że będzie honorowo, jeśli zostawimy ten temat. Niech sobie to robią sami Amerykanie, bez nas. Natomiast ten niezwykły zbieg okoliczności sprawił, że ks. Bardecki był tego wieczoru w Watykanie, miał tekst ze sobą, bo daliśmy mu go na pokładzie, a później dał go papieżowi do wglądu. Nie wolno nam mówić nic więcej, bo papież nie odniósł się do tekstu, ale następnego dnia wszystkie zastrzeżenia Watykanu znikły i nie mieliśmy nawet żadnego rozmówcy, nikt nie chciał o nich rozmawiać. A sam papież przedstawił dwie drobne uwagi, któreśmy uwzględnili z najgłębszym przekonaniem, że miał rację. Dzień czy dwa później papież przyjął nas i w ogóle już nie było mowy o szczegółach ani o żadnych zastrzeżeniach – to było zupełnie niezwykłym zwrotem akcji. Sami byliśmy tym zdumieni, jakby ktoś się wmieszał z góry, żeby sprawa potoczyła się tak, a nie inaczej.