

Na Spitsbergen udało się wyjechać
dopiero latem 1959 roku.
Fot. C. Lipert
dopiero latem 1959 roku.
Fot. C. Lipert
Podróżnik
wspomina Krzysztof Kozłowski
Wraz z Pawłem Czartoryskim, wykładowcą KUL-u, założyliśmy koło wysokogórskie, gdzie funkcje instruktorów sprawowali, wspomniany już, Paweł Czartoryski, matematyk Michał Tatarkiewicz i Jan Józef Szczepański; ja byłem jedynie pomocnikiem instruktora. Szkoliliśmy młodych lubliniaków na kolejnych kursach. Historia, którą opowiada J.J. Szczepański w swoich zapiskach, dotyczy obozu założonego na Hali Gąsienicowej, z której przechodziliśmy do Doliny Pięciu Stawów Polskich, gdzie kontynuowaliśmy szkolenie. W czasie owego przejścia, kiedy dochodziliśmy już z plecakami do schroniska przy Pięciu Stawach, usłyszeliśmy niepokojące nawoływania. Po chwili okazało się, że doczołgał się tam ostatkiem sił młody chłopak, aby zawiadomić o wypadku w Dolince Buczynowej. Zrzuciliśmy wówczas plecaki i razem z J. J. Szczepańskim, M. Tatarkiewiczem i P. Czartoryskim poszliśmy do Dolinki Buczynowej. Była paskudna pogoda – ściemniało się już, padał deszcz, a w przymglonej dolinie słychać było tylko rozdzierający krzyk dziewczyny, która została na ścianie.
Trójka młodych ludzi z Zagłębia wędrowała Orlą Percią, byli zmęczeni, zmierzchało, pogoda zaczęła się załamywać. Kiedy dostrzegli schronisko w Dolinie Pięciu Stawów, bez zastanowienia poszli na przełaj w dół, wydawało im się bowiem, że zejście jest łatwe. Nie wiedzieli jednak, że to zbocze jest podcięte urwiskiem i w pewnym momencie jeden z chłopców spadł do Dolinki Buczynowej. Zginął na miejscu. Drugiemu udało się zejść, aby wezwać pomoc. Dziewczyna została na śliskich, nachylonych płytach skalnych, do których po pewnym czasie udało nam się dotrzeć. Baliśmy się trochę, bo panowały zupełne ciemności, a trawiasto-skalne zbocze było nieprzyjemnie mokre. Weszliśmy na te płyty, ledwo dostrzegając niewyraźny zarys dziewczęcej postaci siedzącej na skałach.
Jan Józef nie znosił gadulstwa i w ogóle niewiele mówił. Kiedy zdecydowaliśmy, że idziemy – szliśmy w milczeniu. Podszedł do dziewczyny i zapytał tylko : „Ile ważysz?”. Zaskoczona odpowiedziała: „Czterdzieści dziewięć kilogramów”, na co Jan Józef lakonicznie odparł: „ To dobrze”. Założyliśmy zjazd linowy, Jan wziął dziewczynę na plecy i zwiózł na piarg do Dolinki Buczynowej. Dalszą drogę do schroniska pokonaliśmy po mokrych, śliskich głazach.
19 II 1956
Dzwonił do mnie Siaś [Siedlecki]. Spotkaliśmy się w „Ermitażu”, gdzie obarczył mnie jakimś Czechem do oprowadzenia po Wawelu. Jego plan wyprawy na Spitsbergen został zaakceptowany. Kwestia mojego udziału jeszcze mglista, ale robi mi nadzieje.
13 V
Byłem w W-wie, skąd wróciłem dziś rano. Rozmawiałem z prof. Różyckim z Komisji Wypraw. Podobno mam szansę w tej spitsbergeńskiej imprezie. Wziąłem zaświadczenie z Czytelnika i ze „Świata”, że w razie czego podpiszą ze mną umowy. Na razie to wszystko wisi w powietrzu.
27 VI
Dzwoniłem do Siasia [Siedleckiego]. Mój spitsbergeński wyjazd w sierpniu nieaktualny. A jednak się łudziłem.
26 IX
Wczoraj był Siaś [Siedlecki] — po powrocie ze Spitsbergenu. Niewiele opowiadał, ale zaskakująca jest osiągalność (przy całej nieosiągalności dla mnie) tych „krańców świata”. Kwestia paru dni wygodnej podróży. fragmenty Dziennika