Jan Józef Szczepański



image
Ojciec nauczył się kosić
i był z tej umiejętności bardzo dumny.
image
 
image
 

Gospodarz
wspomina Michał Szczepański, syn pisarza

Przed wojną w Kasince działał obóz YMCA. Kiedy ten obóz budowano, jego szef postawił tam sobie maleńką chatkę, którą w latach trzydziestych dziadek od niego odkupił. Wkrótce potem chatka spłonęła. Ojciec miał wówczas siedemnaście lat. Dziadek wybudował w tym miejscu większy dom, który stoi do dziś.
Jednym z robotników stawiających dom w Kasince był Stanisław Bolsęga (jego historia została opisana w Portkach Odysa). Kiedy dom był gotowy, okazało się, że Bolsęga nie ma się gdzie podziać, więc został. Miał w okolicy kawałek pola i w obórce obok naszego domu hodował krowę, kury itd., zatem w Kasince funkcjonowało gospodarstwo – aż do śmierci Stanisława. Oprócz tego rodzice mieli ogród, który wymagał ogromnego nakładu pracy, bo tam jest koszmarnie nieurodzajna ziemia, ale był bezcenny w trudnych czasach. Mieliśmy własne ziemniaki, jarzyny i owoce. Ojciec hodował także pszczoły, które dawały czarnozielony, spadziowy miód.
Dom stoi na zboczu góry, w lesie, daleko od szosy. Myślę, że tam właśnie rodzice czuli się najszczęśliwsi. Ojciec lubił pracę fizyczną, a tej nie brakowało. Wodę trzeba było nosić ze sporej odległości, piece potrzebowały drewna, ogród pielęgnacji, dom ciągłych remontów. Ojciec nauczył się kosić i był z tej umiejętności bardzo dumny, chociaż szło mu to ciężko. Pewnie dlatego, że nigdy nie nauczył się klepać kosy – zawsze była tępawa.
Pamiętam jeszcze wieczory, kiedy życie skupiało się wokół lampy naftowej – prąd doprowadzono w roku 57-mym. Potem zrobiło się jaśniej, pojawiło się też radio, które odbierało różne szumy i trzaski. Czasem był to „Głos Ameryki” a czasem „Wolna Europa”, ale prawdę mówiąc, trudno było odróżnić. Po seansach „wrogiej propagandy” rodzice grywali w garibaldkę małymi, pasjansowymi kartami. Pamiętam spokój tych wieczorów. W domu nie było telewizora (i nie ma go do dziś). Zresztą w Krakowie też pojawił się późno, dopiero w połowie lat siedemdziesiątych.

Rodzice przeżyli razem prawie sześćdziesiąt lat i nigdy nie widziałem, żeby się sprzeczali. Może to wyglądać na lukrowaną laurkę, ale to prawda. Psycholodzy twierdzą, że kłótnie małżeńskie są potrzebne, a nawet niezbędne. Ale rodzice jakoś się bez nich obchodzili.

13 IX 1954
Po dziesięciu dniach w Kasince, gdzie systematycznie poprawiałem Sicińską, tłumaczyłem Hunta, chodziłem na grzyby, doglądałem pszczół i byłem bardzo spokojny. Ścięliśmy ze Stanisławem wielkiego smreka (zaczynał obsychać) — będą deski na meble.
Mimo niedobrego roku podebrałem ok. 5 l miodu, ostatnio ciemny, spadziowy. Byłem też z Anulką na Szczeblu; bardzo dobrze szła i szalenie była uradowana z prawdziwej wycieczki. Michał gada jak sroka. Kiedyś wieczorem pokazał mi z balkonu niepełny księżyc: „Popatrz, tato, słoneczko zepsute”. Czytałem w Kasince Zbrodnię i karę.
[...]
Przed wyjazdem próbowałem zarejestrować motor. Nie udało się. Czeka mnie mnóstwo nudnych i uciążliwych spraw. Płacenie podatku od transakcji, która się nie odbyła (zeszłoroczna, niedoszła sprzedaż motoru), kupowanie węgla, ubezpieczalnia itd. W biurze wpadłem w nastrój intryg i kwasów, których nie staram się odcyfrować.
fragmenty Dziennika